Tropicana. Powrót dawnej świetności
Szampan, białe smokingi, ekstrawagancja i przepych na tropikalnej estradzie. Wszystko spowite tajemnicą dymu z żarzących się cygar. Powrót do czasów świetności Kuby. Tropicana.
Słońce chowa się za budynkami, przed drzwiami czeka dostojny czarny Buick Eight. Kierowca kurtuazyjnie otwiera drzwi, rozsiadamy się na szerokiej kanapie. Suniemy powoli wzdłuż legendarnego Maleconu. Jest sobota, wysoki mur przejmuje rolę barowej lady, zbierają się pierwsi imprezowicze, grajkowie rozgrzewają instrumenty. Oglądana tyle razy w myślach scena dzieje się naprawdę. Mijamy Hotel National, w kasynach z przeszłości leje się szampan, w ekskluzywnych wnętrzach pobrzmiewa echem Sinatra, unosi się dym z niedogaszonego cygara Ala Capone. Historia zamknięta w kapsule, wrażenie surrealistycznego snu wracać będzie do mnie jeszcze wiele razy tej nocy. Przenosimy się do innej rzeczywistości, cofamy do lat 50-tych, do czasu przepychu i kubańskiej świetności.
Auto zatrzymuje się przed błękitnym neonem, obsługa w białych smokingach prowadzi do stolika. W Tropicanie, najsłynniejszym klubie nocnym na Kubie, od 1931 roku nie zmieniło się prawie nic. Gargantuiczny amfiteatr błyszczy karnawałowymi światłami, mieni się kameralnymi lampami ustawionymi na stolikach. Dzisiaj na widowni, pod gwiaździstym niebem, zasiądzie 1400 osób.
Popijamy szampana, scena otoczona tropikalnymi drzewami zaczyna wirować. Występ rozpoczyna się z ogromnym rozmachem i aż do końca zaskakiwać będzie ekstrawagancją i przepychem. Nad estradą na trapezach płyną egzotyczne tancerki, falują kolorowe pióra, błyszczą niesamowite stroje. Długie kobiece nogi i muskularne ciała tancerzy kuszą w ponętnych, gibkich pozach. Gra orkiestra, artyści mnożą się na scenie, rewia nie odpuszcza nawet na chwilę. Pojawiają się tancerki z olbrzymimi żyrandolami na głowach, żarówki płoną tysiącem świateł. Przychodzi mi do głowy, że sceny z takim rozmachem oglądać można jedynie w czarno-białych filmach. Kiedy występy dobiegają końca, na scenę wkracza publiczność. Wywoływane po kolei nacje zapełniają scenę, wkrótce na podium bawi się cały świat. Szalona fiesta trwa do rana.
Elegancki Buick nieśpiesznie przesuwa się wzdłuż wybrzeża. W uszach szumi jeszcze orkiestra, w oczach wirują rewiowe kolory. W Hotelu Nacional dogasają ostatnie światła, Malecon wraca do swojej dziennej roli. Myślę, jak niesamowita musiała być Kuba w czasach swojej świetności i jak ogromny potencjał kryje w sobie teraz. Cały paradoks polega na utrzymaniu tych pozostałości jak najdłużej z dala od świata.