Kenijskie szkoły – poza szlakiem
W Kenii większość organizowanych wycieczek dla turystów zawiera dodatkową „atrakcję”. To z reguły zwiedzanie szkoły, sierocińca lub wioski. W każdej z nich dzieci, podekscytowane widokiem białego człowieka, wyciągać będą w proszącym geście dłonie. Bieda w Kenii jest wszędzie, warto jednak zboczyć z „turystycznych szlaków” i odwiedzić te szkoły, sierocińce i wioski, które pomijane są w wycieczkowych trasach.
Coca Cola – rzadki luksus
Siedzimy w samochodzie, obok nas, na tylnej kanapie, 10-letni chłopiec. Dziecko kurczowo ściska butelkę coli, miarkuje sobie napój. To rzadki luksus, musi wystarczyć na dłużej. Cola to prezent od nas. W dobrze wyposażonym markecie kupiliśmy jeszcze zeszyty w linie, pisaki, kredki i słodycze. W plecakach jadą przywiezione z Polski długopisy i lizaki. Razem z ojcem chłopca oraz jego kolegą – kierowcą zmierzamy do ich rodzinnej wioski. Naszym celem jest malutka szkoła.
Bitwa o cukierki
Wieś jest mała, nie ma dróg, elektryczności ani bieżącej wody. W tumanach kurzu mijamy gliniane lepianki, mężczyzn siedzących przed domami, kobiety dźwigające na głowach wodę. Docieramy na miejsce. Auto okrąża tłum rozochoconych dzieci. Wyciągamy cukierki, podnosi się tumult, dzieciarnia wyrywa słodycze, napycha sobie kieszenie.
Szkoła
Idziemy do szkoły. Nieduży murowany budynek – jedno pomieszczenie, bez drzwi, okien i podłóg. W środku na klepisku mały stolik, zdezelowane plastikowe krzesełka dla dzieci, wiaderko z wodą i hałdy gruzu pod ścianą. Jedynym elementem wskazującym na to, że pomieszczenie pełni funkcję edukacyjną są cztery pałacie papieru powieszone na ścianach. Odręcznie rozpisany angielski alfabet, nazwy członków rodziny, części ciała.
Kenijskie realia
Maluchy siedzą przy stoliku. Coś o konsystencji rozwodnionej owsianki krąży w plastikowych kubeczkach, to drugie śniadanie. Biało – niebieskie, w większości przybrudzone, znoszone lub poszarpane mundurki. Białe podkolanówki, nieliczne wysłużone buciki, klapki, bose stópki. Wielkie brązowe oczy, brudne rączki, śliczne bez wyjątku buzie. Miejsce okazuje się być rodzajem żłobka dla dzieci w wieku od 2,5 do 5 lat. Zorganizowane w budynku pełniącym również rolę kościoła, z przeznaczeniem dla pracujących mam, które nie mają z kim zostawić swoich pociech. Dwadzieścioro dzieci, jedna nauczycielka, kilka młodych kobiet do pomocy.
Brązowe oczy
Rozdajemy słodycze. Małe rączki nieśmiało sięgają po cukierki, brązowe oczy z rezerwą skanują nasze białe twarze. Szelest papierków i smak czekolady dodaje powoli animuszu obu stronom. Padają pierwsze uśmiechy, krótkie słowa. Nagle w moją dłoń wsuwa się mała, wilgotna rączka. Dziewczynka uśmiecha się ufnie, „sprężynowe” kitki prowadzą mnie na środek pomieszczenia. Trzymając się za ręce płyniemy w śpiewnym kole. Bose stópki podskakują rytmicznie. Starsze dzieci prezentują wierszyki, młodsze powtarzają alfabet. Robimy pamiątkowe zdjęcia, rozmawiamy z nauczycielką.
Rozdajemy ostatnie cukierki, małe rączki śmiało migrują do torebek. Buzie i kieszenie szybko wypełniają się słodyczami. Machamy w pożegnalnym geście, wsiadamy do auta. Chłopiec obok nas kurczowo trzyma butelkę coli. Płynu nie ubyło wiele. To rzadki luksus, musi wystarczyć na dłużej.
Więcej na temat Kenii znajdziesz w artykułach „Kenia. Egzotyczna bieda”, „Jumbo! Ludzie w Kenii”.