Jumbo! Ludzie w Kenii
W tropikalnych alejkach ogrodu mijamy obsługę hotelu. „Jumbo!” dźwięcznie odbija się od białych zębów, zamyka w szerokich uśmiechach. Podchodzimy do baru, wita nas „Jumbo!”. Spacerujemy brzegiem morza, za nami niesie się „Jumbo!”. Jumbo to słowo, które usłyszymy i wypowiemy w Kenii niezliczoną ilość razy. To preludium znajomości, czasami powierzchownej jak zwykłe „Cześć!”, czasami pozostającej na długie lata.
Rozmowy z barmanem
Przykładam dłonie do zimnego kufla, Tusker delikatnie chłodzi moje podniebienie. Dzisiaj bar obsługuje Joseph. Szkło z precyzją migruje po ladzie, kolorowe zamówienia rozluźniają atmosferę. Jest wesoło, ale i bardzo profesjonalnie. Joseph stoi za tym barem od 25 lat, jest tutaj od początku. Zwinne ruchy, błyskawiczna reakcja, komentarz dostrojony do klienta. Wieczorami, kiedy ruch jest mniejszy, często rozmawiamy. To rodzaj rozmowy – śmiechu, mądrego i od serca.
John i Emmanuel
W drodze na basen spotykamy Johna. Czarny uniform ochroniarza, proca groźnie wystająca zza paska, poważna mina. Pozorną fasadę rozbrajają żarty i tradycyjna już prezentacja kilku „ochroniarskich” sztuczek. Pokaz zostaje przerwany, John niczym herold z procą w ręku sunie na ratunek atakowanym przez małpy turystom.
Rozmawiamy z Emmanuelem. Dzisiaj jego synek kończy 10 lat. Mężczyzna dumnie prezentuje zdjęcie dwóch chłopców w szkolnych mundurkach. Dobrze się uczą, może nawet pójdą kiedyś na studia. Emmanuel od lat pracuje w tym hotelu, jest najlepszy – kelner od zadań specjalnych. Dla swoich dzieci chciałby czegoś więcej.
Biała atrakcja
Krążymy po rozległym parku, podziwiamy ogromne stuletnie żółwie. Po pewnym czasie orientujemy się, że o ile żółwie stanowią nie lada atrakcję dla nas, o tyle my staliśmy się atrakcją dla przeważającej części zwiedzających. W odległości kilku metrów od nas czai się grupka osób. Padają ukradkowe spojrzenia, w końcu podchodzi do nas wytypowana na ochotnika kobieta. Zażenowana własną śmiałością pyta, czy grupa mogłaby zrobić sobie z nami zdjęcie. Nigdy wcześniej nie widzieli na żywo białego człowieka. Zbici z pantałyku, po części skonsternowani, po części rozbawieni, ochoczo uśmiechamy się do obiektywu. Kolejnej dybiącej na nas wycieczce oszczędzamy już zachodu, sami wychodząc z propozycją sesji.
Z wizytą u Josepha
Siadamy na drewnianych skrzyniach pod rozłożystym drzewem. Joseph – nasz gospodarz – częstuje nas rozłupanymi właśnie kokosami. Świeży sok ścieka nam po brodach, miarowo przechylamy włochatą łupinę. Mimo różnicy tysięcy kilometrów i kultur rozmowa toczy się wartko. My opowiadamy o sobie, oni pokazują nam swoje życie. Poznajemy całą rodzinę – żonę, czwórkę dzieci i tatę Josepha. Wszyscy odświętnie ubrani, na nasz przyjazd… Joseph oprowadza nas po swoich włościach – nieduża działka z murowanym domkiem na środku, kilka kur. Na tle glinianych lepianek dom z cegieł robi wrażenie. Mimo to Joseph nie prowadzi nas do środka, wstydzi się. Dom, jak i cała wieś, nie ma jeszcze elektryczności ani bieżącej wody. Jednak największym marzeniem jest podłoga. Może kiedyś – kwituje.
Kenia Kenia Kenia
Jeszcze długo po powrocie do Polski „Jumbo!” dźwięczy w naszych głowach. Pod radosną fasadą kryje ciężkie życie, biedę i brak perspektyw. Jest jednak serdeczne i pełne nadziei. Tak jak ludzie.
Więcej na temat Kenii znajdziesz w artykułach „Kenia. Egzotyczna bieda.”