Troki Litwa – miasteczko zamknięte w zamku
Troki, niewielkie miasteczko położone 28 km od Wilna. Ukryte wśród zielonych, łagodnych wzgórz, oblane wodami jezior. 87% powierzchni terenów porastają gęste lasy poprzecinane licznymi wąwozami i dolinami ułożonymi w tylko sobie znane wzory. Miasto jak puzzle poukładane z kilkunastu wysypek logistycznie tworzy całość posiłkując się większymi i mniejszymi mostami. Mimo, iż od kilku lat dzierży oficjalne miano uzdrowiska, nie utraciło naturalnego uroku na wzór naszych, polskich odpowiedników. Wierne sobie, zamknięte w kapsule spokoju i uroczej małomiejskiej atmosfery oferuje czyste turkusowe wody jezior, kameralne pomosty i tonące w intensywnej zieleni naturalne zejścia do wody. Nie ma plaż i sztucznej infrastruktury. Co zaskakujące, mimo niewielkiej odległości od stolicy, nie ma także tłumów. Małe uliczki z kolorowymi karaimskimi domkami i bajkowymi ogródkami dopełniają sielankowy obraz. Ludzie ujmują niekłamaną prostotą i otwartością, chętnie pomogą i porozmawiają po polsku. Miasteczko karmi unikalną karaimską kuchnią oraz dumnie prezentuje swoją topową atrakcję – zamek malowniczo położony na wyspie. Tak też, po części niesłusznie, wszystko zdaje się wokół zamku koncentrować. A Troki to znacznie więcej aniżeli zamek i cała z nim związana infrastruktura.
Wakacyjny stand by
Siedzę na pomoście beztrosko wymachując stopami. Przede mną gładka tafla turkusowego jeziora. Przez soczyste konary drzew przebija się słońce, refleksuje kolorami w przeźroczystej wodzie. Pochłonięta ciszą i sielankowym otoczeniem automatycznie przełączam się na wakacyjny stand by. Na odległym brzegu jeziora przesuwają się płynnie SUP-y, sunie kolorowy kajak, ktoś leży samotnie na pomoście. Spokój przerywa na chwilę głośny plusk. Do wody wskakuje z impetem nastolatka. Rzucony nonszalancko na brzegu telefon, ubrania i paczka papierosów świadczą o pośpiechu lub spontaniczności decyzji. Jedno i drugie zdaje się idealnie wpisywać w charakter miasteczka. Wszystko tu wydaje się być naturalne, niczym niewymuszone trwa w tylko sobie znanym rytmie. Aura spokoju i zadomowienia od pierwszych chwil przenosi się także na nas.
Tajemniczy lud
Spacerując leniwie małymi uliczkami miasteczka podziwiamy kolorowe drewniane domki. Pozostałość tajemniczego, ginącego ludu Karaimów zamyka się w intensywnych odcieniach ścian, zapachu starych korytarzy i kurzu haftowanych firan. Malownicze chatki kryją prastare historie, niedostępne już dla naszych nieśmiałych, ale wbrew chęciom, cały czas ciekawskich spojrzeń. Rąbek karaimskich tajemnic odkrywają lokalni mieszkańcy, opowiadają o sekretnych recepturach na lecznicze mikstury, unikalnej tradycji i religii. Karaimem nie można się stać, Karaimem trzeba się urodzić – z matki i z ojca – zdradza nam mieszkanka miasteczka, sama pochłonięta historią swoich współmieszkańców. Dzisiaj jest ich już niewielu, z roku na rok coraz mniej – mówi. Ostatni Karaimi, niczym odległe plemię, zdają się być owiani aurą tajemniczości. Próbujemy zgłębić meandry obcej kultury odkrywając karaimską kuchnię. Kibiny będące odpowiednikiem dużych pierogów oraz biały chłodnik nadają bardziej znajome oblicze staremu ludowi.
Zamkowe życie
Ruszamy w stronę owianego sławą zamku. Zanim dostrzegamy jego odbicie w turkusowych wodach jeziora, słyszymy szum przelatujących nad nim helikopterów i samolotów. Tu kończy się małomiasteczkowość, wokół i nad zamkową wyspą dzieje się życie bogatego wschodu. Na katamaranach podczas wieczornych rejsów leje się szampan i rozkładają na białych obrusach wystawne kolacje. W tafli jeziora szklą się przelatujące kosze balonów, zamek można podziwiać z powietrza także w rytmie slow. Budowla dzierży niepodzielną władzę w Trokach. Od rana biologiczny zegar miasteczka zdaje się układać według „zamkowego” planu dnia, stragany niecierpliwie wyczekują pierwszych zwiedzających. Nawet niektóre karaimskie domki wydają się zdradzać same siebie oddając swoje podwórka we władanie zmotoryzowanym turystom. Na zaimek ruszamy i my. Rozczarowani wnętrzami ratujemy się panoramiczną powierzchownością budowli. Zamek –wydmuszka pięknie prezentuje się na zielonej wyspie, niesłusznie jednak detronizując te jakże oczywiste i naturalne walory bajkowego miasteczka.
Troki wieczorami
Wieczorem Troki pustoszeją jeszcze bardziej. Wyjeżdżają „zamkowi” turyści, cichną silniki helikopterów, ustaje szum balonów. Szampan ustępuje miejsca karaimskiemu krupnikowi, kawior zamienia się w śledzia z cebulą. W knajpach zostają lokalni bywalcy, na pomostach szeptają zakochane pary. Ciemnymi, cichymi ulicami mkną zwinne hulajnogi, tubylcza młodzież rozpoczyna wieczorne życie. Ktoś kąpie się w jeziorze pod osłoną nocy. Rozkładam się wygodnie na krześle, popijam zimne piwo polecone przez właściciela knajpki. Miasteczko odzyskuje siebie na kilka wieczornych i nocnych chwil. Jest sobą. Na co dzień zamknięte w zamku.
Więcej na temat Troków znajdziesz w artykule Troki – kulinarne specjały. Kuchnia karaimska.