Kijów – kolos z betonu
Kijów to betonowe miasto. Wielka płyta okala stolicę gargantuicznym ramieniem, centrum podkreśla władczy charakter monumentalną architekturą. U stóp topornych budynków pulsuje tętno miasto. Szybko, w pośpiechu, falami. Tylko przytulne wnętrza dają schronienie, ze wschodnią kordialnością goszczą spragnionych lub głodnych przybyszów. I tylko w kuluarowych czeluściach znika na chwilę poczucie wyobcowania i małości względem tej kolosalnej stolicy.
Wielki Brat patrzy
Mkniemy trzypasmową drogą szybkiego ruchu, zbliżając się do stolicy Ukrainy. Przedmieścia miasta wyświetlają klatki czarnobiałego filmu ze scenografią przypominającą surrealistyczny sen z dzieciństwa. Ogromne powierzchnie zalane słupami betonu – wszystkie wysokie, szukające miejsca już nie wszerz, ale wzdłuż. Wielka płyta, beton, szarość. Wjeżdżamy do centrum 3 – milionowego olbrzyma, zalewa nas fala płynących aut, autobusów – ogórków, tramwajów. Onieśmieleni wysoko wyciągamy szyję – betonowe słupy zastąpiły gargantuiczne gmachy, toporne kolosy z czasów radzieckiej monumentalnej architektury. Budowane ponad miarę, ponadgabarytowo, ponad potrzeby. A wszystko to, aby przytłoczyć, podkreślić potęgę władzy i małość jednostki. Czujemy się jak mrówki, cel został osiągnięty. Wielki Brat patrzy. Poczucie to towarzyszyć będzie nam już do końca pobytu.
Pod tytaniczną Matką Ojczyzną
Kolos nie ustępuje. Na każdym kroku podkreśla swoją wielkość. Stajemy u stóp potężnych, topornych pomników. Przemierzamy rozwieszone z rozmachem masywne mosty. Podziwiamy przepych podświetlanych fasad na głównych ulicach. Kulimy się pod tytaniczną Matką Ojczyzną, zachwycamy blaskiem złotych cerkiewnych kopuł.
Kijowskie metro
Próbujemy zejść do podziemi. Może tam będzie spokojniej, a przede wszystkim „malej”? Kijów uśmiecha się do nas ironicznie. Miasto szczyci się przecież najgłębiej położoną stacją na świecie. Zjeżdżając do słynnej Arsenalnej, kiedy zanurzamy się coraz niżej i niżej po kolejnych pędzących (!) schodach, mam wrażenie, że tempo zamiast zwalniać, przyspiesza. Zostajemy wciągnięci w wir uderzającej w nas fali ludzi. Wszyscy gonią torując sobie drogę. Z trudem wypływam na brzeg, staję przy ścianie. Szaleństwo!
Z aspiracjami na Zachód
Na ulicach czuje się wschód. Pani przy kasie miną i tonem manifestuje swoją przewagę w aktualnej sytuacji. Musimy pamiętać, że tutaj rządzi ona, nie my. Ludzie uciekają wzrokiem, ściągając usta aby przypadkiem nie przypominały czegoś na kształt uśmiechu. Przypominają nas, Polaków. Może teraz trochę mniej, w końcu nam zrobiło się już bliżej do Zachodu;) Ale tak jak my, zdecydowanie zyskują przy bliższym poznaniu. Problemem jest najczęściej powtarzane zdanie „My English – little”. Młodzi ludzie paradoksalnie chętniej mówią tutaj w języku rosyjskim. Oni – jeszcze na Wschodzie, z aspiracjami na Zachód, my – rozumiejąc jeszcze Wschód, ale już na Zachodzie.
Padół – miasto w mieście
W końcu znajdujemy sposób na pokonanie kolosa. Schodzimy w dół, nie do stacji metra, ale na Padół, do najstarszej części miasta. Tutaj jest inaczej, normalnie. Można pooddychać, bo budynki nie zabierają już powietrza, są nieduże, ludzkie, w sam raz. Jest też spokojniej, ale i miejscami hipstersko. Fajne knajpki, dobre, ale cały czas swojskie restauracje. Tak, ta część jest dla nas. Miasto w mieście.
Czy ukraiński kolos nas pokonał? Trochę na pewno, w końcu taki jest jego zamysł. Ma wzbudzić respekt, pokazać, kto tu rządzi. A my – jako goście – w jego monstrualnym betonowym zamku, nisko kłaniamy się w pas i dziękujemy za gościnę.