Fuerteventura – wyspa wiatru
Fuerteventura oznaczać może „silny wiatr” (hiszp. fuerte- silny, viento – wiatr) lub wielką przygodę (hiszp. fuerte – też w znaczeniu wielka, aventura – przygoda). Po odwiedzeniu wyspy słowo ułoży się jednak w „wietrzną przygodę”, ponieważ nieprzypadkową etymologię nazwy otwiera i zamyka słowo klucz, którym jest wiatr. Wyspa zbudowana jest przez wiatr i wiatrem określona. Bez wiatru nie byłaby sobą. Wszakże to on – wiatr – w mrówczym pędzie transportuje fragmenty Sahary, tworzy pustynne wydmy Fuerteventury, buduje jak zamki z piasku bajeczne plaże. To on napędza charakterystyczne dla wyspy wiatraki, formuje piętrowe fale dla surferów, podstępnie chłodzi afrykańskie słońce, parzy i smaga niedoświadczonych w wietrze turystów.
Potężny trójkołowiec przecina środek wyspy, niczym szaleni bohaterowie Mad Max pędzimy na przepoczwarzonej maszynie z piekła rodem. Tumany kurzu i ryk silnika niosą się na pustych połaciach pól. Bezmiar przestrzeni, surowy, miejscami księżycowy krajobraz wciska nas z impetem w fotele. Mijamy zdumione naszą obecnością kozy i niewzruszone stare wiatraki. Zwiedzamy serowe muzea, aloesowe farmy i małe, białe wioski położone w środku końca świata. W przerwie popijamy słynną café leche y leche, z punktu widokowego podziwiamy panoramę dzikiego interioru wyspy. Jest cicho i pusto, całą przestrzeń opanował wiatr.
Piaski Sahary
Tonę w piasku, pustynia zdaje się nie mieć początku ani końca. Przerośnięte arkusze żółtego piachu układają się w charakterystyczne wzory malowane przez wiatr. Gdyby nie błękit oceanu zamykający linię horyzontu mogłabym pomyśleć, że jestem na Saharze. Choć tak naprawdę na niej jestem, przeniesionej przez wiatr 100 km dalej na Fuerteventurę. Piasek migruje razem z wiatrem, wiatr buduje wydmy, tworzy surrealistyczną scenerię „Gwiezdnych wojen”.
Plaże
Równie odrealnione wydają się być czarne plaże wyspy. Piętrowe fale rozbijają się o surowe skały, nasycają czernią asfaltowy piasek, zamykają się w tajemniczych jaskiniach. Są też plaże białe, szerokie, rajsko odbijające lazur wody. Ciągną się kilometrami, często pozostawione same sobie, nietknięte ludzką stopą.
Wyspa kitesurferów i rasta-knajp
Biały Fuertwagen przemierza wybrzeże, podbija kolejne miasteczka. Pojawiają się kolorowe deski i wyluzowani surferzy z rozwianymi włosami. Rasta-knajpy, chilloutowy klimat luzu, idylliczne miejscowości z szerokimi plażami nad Atlantykiem. Sączę zimne piwo, obserwuję powietrzne akrobacje kitesurferów. Wiatr steruje kolorowymi punktami, przesuwa deski na błękitnych falach, podrywa je z impetem w powietrze. Jest w swoim żywiole.
Pręgowiec berberyjski i orzeszki
Spektakl złożony z ludzi, wiatru i fal podziwia szersza widownia. Obok mnie pojawia się puszysta kita i pasiaste futerko. Ruchliwe łapki ustawiają się w proszących geście, zwierzątko czeka na swój przysmak. Delikatnie podaję skorupkę, orzeszek ziemny zostaje przetransportowany na bezpieczną odległość, a następnie spałaszowany ze smakiem. Pręgowiec berberyjski obserwuje mnie uważnie, wyczekująco staje na tylnich łapkach, czeka na więcej. I tak też – ja piję piwo, a on zjada orzeszki.
Samochód brnie z mozołem szutrową drogą. Asfalt i domy już dawno zostały w tyle, przed nami majaczy stara latarnia morska. Docieramy na miejsce, to koniec wyspy. Z surowej platformy podziwiamy Atlantyk. Wiatr rozhulany w swojej bezkarności, nieograniczony na krańcu wyspy pyszni się przed nami. Z pasją rozbija fale, złośliwie dmucha nam w twarz, potajemnie praży afrykańskim słońcem. Przypomina, że jest u siebie.