Bangkok w 2 i pół dnia – plan zwiedzania
Bangkok – stolica i największe miasto Tajlandii. 15 milionów mieszkańców, 50 dzielnic, tysiące ulic, zabytków i restauracji. Kaskady ulic i komunikacja w trójpoziomie, plątanina kabli, pojazdów i ludzi. Stolica nowoczesności i luksusowych drapaczy chmur. Miasto slumsów, egzotycznych dzielnic i biedy. W Bangkoku znajdziemy wszystko, podane od razu i w niezwykle intensywnej formie. Przesyt dźwięków, kolorów, zapachów i smaków powoduje szybkie zmęczenie, stolicę Tajlandii można więc aplikować sobie w odpowiednich dawkach. Poniżej „recepta” na 2 i pół dnia w Bangkoku, który, mimo wszystko lub właśnie ze względu na wszystko, jest pozycją obowiązkową podczas zwiedzania Tajlandii.
Dzień I
Miasto luksusu i pokus
Bangkok to miasto kontrastów, warto więc poznawać je z różnych perspektyw. Proponuję rozpocząć od miejsc umiejscowionych najwyżej, jak i …najciemniej.
Sky bary w Lebua State Tower
Adres: 1055/42 Silom Road
Okolica: Silom
State Tower to jeden z najwyższych budynków w Azji. Oprócz luksusowego hotelu Lebua posiada łącznie 6 tematycznych, niemniej ekskluzywnych, sky barów. Winda wioząca nas na 64. piętro przenosi do hermetycznego świata – dosłownie i w przenośni – wyższych sfer. Niesamowita panorama miasta uzmysławia wielkość, nowoczesność i zróżnicowanie miasta, a unosząca się nad patchworkiem świateł mgła oddaje prawdziwe znaczenie słowa smog. Wstęp jest bezpłatny, obowiązuje jednak wieczorowy dress code (panie – sukienki, panowie długie spodnie i koszula). Ceny są wprost proporcjonalne do wysokości budynku (najtańszy drink w postaci 40 mln Chivas’a na lodzie – 900 baht plus opłata serwisowa). Wrażenia – cóż… bezcenne.
Dzielnica Patpong
Najsłynniejsza dzielnica czerwonych latarni w Bangkoku. To tak naprawdę trzy krótkie równoległe uliczki, wzdłuż których funkcjonują kluby go-go ubarwione możliwościami rozrywki we wszystkich konfiguracjach płciowych. Czy jest tam tak ciemno jak pod latarnią? Zdecydowanie nie. Jest kolorowo (bo klubowo), głośno i asertywnie (pod warunkiem, że powtarzasz „nie” nagabującym cię naganiaczom) .
Zaraz obok znajduje się nocny bazar, na którym znaleźć można głównie ubrania oraz elektronikę.
Dzień II
Gdzie mieszka Budda?
Buddyzm to filar kultury, tradycji, światopoglądu i funkcjonowania Tajów. Tak też najbardziej wartościowe budowle – pod względem znaczenia, religii, zabytkowości, ale i architektury – to świątynie oraz pałac królewski (w którym de facto również znajdziemy Buddę i to w tej najważniejszej dla buddystów postaci). A więc gdzie mieszka Budda?
Wielki Pałac Królewski i Świątynia Szmaragdowego Buddy
Adres: Na Phra Lan Road, Grand Palace, Phranakorn
Czynne: codziennie, godz. 8:30-15:30
Bilet: 500 baht (bilety online https://www.royalgrandpalace.th/en/buy-ticket)
Obowiązuje rygorystyczny dress code: zarówno kobiety, jak i mężczyźni muszą mieć zasłonięte do kostek nogi i zakryte ramiona. Przed wejściem do kompleksu znajduje się sklepik, w którym można zakupić t-shirt lub szarawary.
Dobra rada: kompleks warto zwiedzać zaraz po jego otwarciu, aby uniknąć tłumów.
Kiedy poszukujemy miejsc zupełnie odrealnionych, baśniowych, Pałac Królewski jest właśnie takim punktem na zatłoczonej mapie Bangkoku. Cudownie wycięty z kontekstu, rozległy zbiór tajskiej architektury. Złote czedi, szponiaste czofy sięgające z dachów w stronę nieba, fantasmagoryczne figurki demonów, spektakularne budowle tworzą niesamowity klimat.
Spacerując wśród przepychu zdobień i turystów docieramy do Świątyni Szmaragdowego Buddy. Tam w ciszy, blasku złoceń i zapachu kadzidełek kontemplować będziemy spotkanie z najświętszą relikwią tajlandzkich buddystów. 66 – centymetrowy Budda pilnie strzeżony przez 6-metrowe postaci z epopei Ramakien ze stoickim spokojem znosi niekończące się audiencje wagabundów z całego świata.
Wat Pho – Świątynia Leżącego Buddy
Adres: 2 Sanam Chai Rd, Phra Borom Maha Ratchawang, Phra Nakhon
Czynne: codziennie, godz. 8:00-18:30
Bilet: 100 baht (w cenie biletu mała butelka wody)
Szukając wizerunków Buddy nie sposób pominąć tego największego, przedstawiającego go w pozycji leżącej, w momencie osiągania nirwany. Pozłacana figura ma aż 15 metrów wysokości i 46 metrów długości. Na potężnych, dostojnych, inkrustowanych masą perłową stopach wygrawerowano starożytne symbole.
Leżący Budda kołysany jest do snu nieustającym brzdękiem monet. Wrzucanie ich kolejno do 108 mis ma przynieść szczęście (monety można zakupić za 20 baht – należy mieć odliczoną kwotę).
Świątynia Wat Pho ma jednak do zaoferowania dużo więcej atrakcji. Bajkowe dziedzińce, budowle, rzeźbione figury oraz ponad tysiąc rzeźb przedstawiających Buddę, a na zakończenie …masaż stóp. To tutaj mieści się bowiem znany i ceniony ośrodek nauczania sztuki tajskiego masażu (można zapisać się także na kurs).
Wat Arun – Świątynia Świtu
Adres: 158 Wang Doem Road, Wat Arun, Bangkok Yai, Bangkok
Czynne: codziennie, godz. 9:00-16:30
Bilet: 200 baht
Jak dotrzeć do Wat Arun:
Świątynia znajduje się dokładnie po drugiej stronie rzeki od świątyni Wat Pho. Najłatwiej dostać się do niej tramwajem wodnym z przystanku THA TIEN. Wystarczy podejść do odpowiedniej bramki z napisem WAT ARUN. W momencie podpłynięcia tramwaju przechodzimy przez bramkę, kupujemy bilet (jakieś 15 baht) i wsiadamy na pokład.
Nazwa świątyni pochodzi ponoć od imienia bóstwa świtu i blasku wschodzącego słońca – Aruny. O ile Aruna rozlewał na niebie blask Słońca tuż przed jego wschodem, o tyle świątynia najpiękniej prezentuje się o jego zachodzie lub wieczorem, kiedy magicznie podświetlona mieni się w odbiciu rzeki Chao Praya. Wydaje się być wtedy niczym odlana ze złota.
Strzeliste wieże, posągi wojowników, a wszystko to zdobione tłuczoną chińską porcelaną. Pośrodku tego wszystkiego my, mozolnie pokonujący kolejne strome schody w niemiłosiernym upale. To tak trochę jakby podążając za Aruną i jego słońcem;)
Rejs tramwajem wodnym
Wyruszamy z przystanku przed świątynią Wat Arun.
Płynęliśmy turystyczną wersją tramwaju wodnego – Chao Phraya Tousrist Boat (https://chaophrayatouristboat.com/), funkcjonującej na zasadzie hop-on-hop-off.
Jeżeli jednak macie możliwość skorzystania z linii regularnych, na pewno opłaca się to bardziej. Tramwaje różnią się między sobą kolorem flag. Rozpiskę trasy z nazwami przystanków dla danego koloru znajdziecie na tablicach przed przystankami.
Rzeka Chao Praya (Menam) jest świetną i czasami najlepszą alternatywą na poruszanie się po tym zakorkowanym mieście. Tramwaje wodne nie są bynajmniej jedynie atrakcją turystyczną (chociaż niektóre linie do tego aspirują), ale przede wszystkim są praktycznym środkiem transportu dla mieszkańców. Nasuwa się analogia do … Wenecji i całkiem słusznie, ponieważ Bangkok był nazywamy kiedyś „Wenecją Wschodu”. Miasto przecinały niezliczone kanały, stanowiąc dobrze zorganizowaną sieć komunikacyjną. Z czasem zostały jednak zasypane, a metropolia padła ofiarą wszechobecnych korków…
Przemieszczenie się tramwajem jest atrakcją samą w sobie. Mijamy ogromne barki ciągnące całe…domy, mniejsze i większe łodzie, dźwigi oczyszczające rzekę z roślinności. Podziwiamy zabytki, nowoczesne wieżowce, skromne drewniane domki i gargantuiczne mosty z zupełnie nowej perspektywy. I kolejny raz utwierdzamy się w przekonaniu, że Bangkok to zdecydowanie miasto niesamowitych kontrastów.
Wieczór:
Chinatown i Little India
Jak dostać się do Chinatown:
Chinatown to przede wszystkim ulica YAOWARAT i to nią najlepiej sugerować się planując logistykę.
Czym dostać się do Chinatown: Taxi, Grab, tuk –tuk
Tramwaj wodny: przystanek RACHAWONGSE
Chinatown
Jeżeli ktoś twierdzi, że teleportacja jest niemożliwa, niech przyjedzie do Bangkoku i odwiedzi dzielnicę Chinatown…Diaspora chińska tworzy ogromne dzielnice w większość miast Azji Południowo-Wschodniej, ta w Bangkoku jest jednak największa. To także najstarsza tkanka architektoniczna miasta, co dodatkowo potęguje uczucie abstrakcyjnego przeniesienia – tym razem w czasie.
Kierowca kluczy mozolnie między coraz większym natłokiem ludzi, skuterów i pojawiających się znikąd mobilnych budek z jedzeniem. Nie ma sensu jechać dalej, wysiadamy. Okazuje się, że trafiamy dosłownie wprost pod drzwi słynnej Texas Suki (Adres: 37/152 Yaowarat), idąc więc za ciosem zaczynamy od razu swoją przygodę z Chinami. To znana chińska restauracja dla lokalsów (chociaż słowo to w odniesieniu do epatującej powagą klienteli ma się dziwnie) i nie chcąc odbiegać od nich, dzielnie zamawiamy sukiyaki, co przysparza nam niemało kłopotów. Na szczęście pani kelnerka, mimo małej niedyspozycji lingwistycznej odpowiedniej dla naszych potrzeb, miłosiernie instruuje nas, jak prawidłowo przyrządzić danie. Posileni i zadowoleni z siebie ruszamy na podbój Chinatown. Już na starcie nie mamy jednak najmniejszych szans. To Chinatown podbija nas. Wciąga w kakofonie dźwięków, zapachów, świateł i wszechobecnych chińskich neonów. Idziemy wzdłuż głównej Yaowarat Road, która jest epicentrum dzielnicy. Jest wieczór, jezdnia wypełniona arterią świateł stojących w nieustannym korku pojazdów. Na obrzeżach, skrawkach chodnika toczy się prawdziwe życie kulinarne. Każdy centymetr wykorzystany jest na niezwykłą symbiozę owoców morza, soczystych mango, mini ananasów, brązowych ciasteczek ze śmietaną i chili, pad thai-ów, szaszłyków czy smażonych na gorącym oleju koników polnych. Posuwamy się w żółwim tempie, próbując coraz to nowych smaków. Nagle wyrasta przede mną azjatycki turysta z miseczką pełną białkowego dobra. Wyciąga w moją stronę białe, tłuste robaczki. „Spróbuj” – mówi. Próbuję. To mój pierwszy raz z robakami. Chrupią pod zębami jak chipsy i smakują…jak chipsy. Dziękuję i już wiem, że spróbuję więcej. Zbyt duża ilość bodźców wypycha nas w coraz dalsze, cichsze okolice. Dłużej nie jesteśmy w stanie nadążyć za zawrotnym tempem Chinatown. Było fajnie, ale wystarczy.
Little India
Zmierzamy do położonej po sąsiedzku hinduskiej dzielnicy nazywanej Małe Indie. To niewielki obszar opanowany w większości przez indyjskie restauracje oraz raczej nie asymilujących się z miejscowym społeczeństwem Hindusów.
W przeciwieństwie do Chinatown, Małe Indie zalała fala totalnej prokrastynacji. Dotknęła nie tylko mieszkańców (którym chyba nie chciało się wychodzić z domów o tej co prawda wieczorowej, ale nie późnej porze – na ulicach żywej duszy), ale także samochody, skutery, ba – nawet nadpobudliwe tuk – tuki. W związku z zastaną sytuacją postanowiliśmy czym prędzej się ewakuować, aby ta dziwna przypadłość nie przeniosła się również i na nas;)
Khaosan
Khaosan to osobny temat. Odrębny twór turystyki. Coś, co mogło powstać tylko w tej, a nie innej konfiguracji tego miejsca, ludzi oraz kultury jedzenia. Niby każde turystyczne miasto posiada coś na kształt swojej szyldowej ulicy, ale żadne miasto nie ma ulicy takiej jak Khaosan.
Najpopularniejsza ulica Bangkoku, według niektórych źródeł najsłynniejsza backpakerska ulica świata. Całe 410 metrów totalnej wolności i „wszystko możności”. Parada luzaków i nie – luzaków z całego świata, ponieważ na Khaosan prędzej, czy później trafia każdy. Jedno, co łączy wszystkich to to, że w tej właśnie chwili są w tym samym jednym miejscu. I to się czuje.
Na Khaosan znajdziemy niezliczone mobilne kramy z jedzeniem. Wszelakim. Zjemy tarantulę, skorpiona, krokodyla, żabę, ale też pad thai-a, lody czy mini banany. Napijemy się Changa sprzedawanego w przenośnych lodówkach lub w rozlokowanych co 50-metrów sklepach sieci 7/11. Ubierzemy się w azjatyckie podróbki i straganowe fatałaszki. Obejrzymy show breakdance, a metr dalej wymasują nam stopy. Możemy też poimprezować w jednym z licznych barów – wystarczy wybrać tylko muzykę i klimat. W końcu trafimy na jedną z przeuroczych, malutkich pań w piramidzie z filuternych czapeczek na głowie oferujących korale, bransoletki, grające żaby, hukające sowy i …wszystko, co tylko potraficie sobie wyobrazić.
Zazwyczaj o takich miejscach mówi się, że nie zasypiają. Nie jest to prawda. Khaosan zasypia. Rano. Wtedy wszystkie kramy znikają, jakby ich w ogóle tutaj nie było, bary chowają się niczym żółw w swojej skorupie, a chodniki szorowane są skwapliwie przez służby porządkowe.
Czy Khaosan jest niebezpieczna lub rozpustna? Ja uważam, że nie. Czułam się bezpiecznie i komfortowo. Wszystko przyjaźnie żyje ze sobą w symbiozie. Oczywiście jest głośno, chaotycznie, tłoczno. Są naganiacze z hasłami „one beer 80 baht” czy „ping- pong show”. Ale uwierzcie – w porównaniu do Bagla Road na Phuket, Khaosan to niewinna panna na wydaniu.
Znacznie spokojniejsza, z tymi samymi urokami, ale bardziej klimatycznymi barami to Rambuttri – ulica równoległa do Khaosan. I ją zdecydowanie Wam polecam!
Dsc 0117 Easy Resize.com Khaosan Bangkok jedzenie
Dzień III
Or Tor Kor Market
Adres: Kamphaengphet Road, Bangkok 10900
Według klasyfikacji przewodników jest to czwarty najlepszy bazar spożywczy na świecie. To tutaj Gordon Ramsay w swoich programach telewizyjnych robi zakupy do tajskich potraw. Targ słynie ze specjalnie wyselekcjonowanych warzyw i owoców pochodzących z okolicznych bio-upraw.
To feeria barw i smaków egzotycznych owoców i warzyw. Próbujemy więc soczystego mango steen (mangostan), jackfruit (owoce chlebowca), rose apple (czapetka malajska), kolczastego rambutana czy też owocu wyglądającego jak małe ziemniaczki o nazwie longan.
Mniej więcej na środku hali targowej znajdują się małe sklepiki, w których można kupić pięknie zapakowane, zupełnie nieznane nam słodycze. Kupuję białe pianki na łódeczkach z liści bananowca. Smakują przepysznie!
Na targu zaopatrzymy się także w przyprawy, możemy kupić owoce morza lub zjeść posiłek w niewielkim sektorze z jedzeniem.
Czy warto? Jeżeli jesteście prawdziwymi foodie i kochacie próbować nowych rzeczy, w szczególności owoców, a macie trochę czasu w zanadrzu, to na pewno warto.
Ratchada Train Night Market
Adres: Ratchadaphisek Rd, Din Daeng
Duży bazar znajdujący się na tyłach Esplanade Shopping Male. Podzielony jest na 3 główne strefy: handlową (głównie ubrania i elektronika), gastronomiczną (budki i lokale z jedzeniem) oraz rozrywkową (bary).
To tutaj wchodzę na wyższy stopień wtajemniczenia i smakuję owianego złą sławą duriana. Maślana, przyjemna konsystencja, połączenie słodyczy ze smakiem …cebuli. Jako fance nieoczywistych połączeń, owoc z miejsca kradnie moje serducho. Wstawiam się za nim solidarnie, tym bardziej, że w moim smakowo-węchowym odczuciu niesłusznie ciągnie się za nim opinie śmierdziucha.
Prawdziwy as w rękawie targu jednak dopiero przed nami. A mowa o nietuzinkowym lokalu „Holy Shrimp”. Niepozorny, dwupiętrowy blaszak oferuje nie lada atrakcję dla wszystkich krewetkożerców. Krewetki – w kilku konfiguracjach – pyszne. Ale nie o same krewetki tutaj chodzi. Chodzi o to, jak te krewetki zjemy. A zabawa wygląda następująco: kelner przynosi wiaderko zamówionych krewetek, wysypuje na świeżutko rozłożona ceratkę przed nami, wyposaża nas w ogromne śliniaki i …foliowe rękawiczki. Smacznego! A trzeba przyznać, że jest i smacznie i …wygodnie!
Holy Shrimp
Adres: 93 Ratchadaphisek Rd, Din Daeng
Czynne codziennie: 18-24
Asiatique
Adres: Soi 74/ 1
Codzienne: 16:00 – 0:00
Wstęp bezpłatny
Możliwość dotarcia lub powrotu łodzią turystyczną Chao Phraya Tourist Boat (przystanek Asiatique)
Teren położony na wschodnim nabrzeżu rzeki ze sklepami, restauracjami, szeroką promenadą oraz diabelskim młynem.
Internet szumnie rozpisuje się o tym miejscu. Dla nas weryfikacja wypadła raczej negatywnie i dość szybko ewakuowaliśmy się w bardziej „bangkokowe” miejsca. Na pewno widok z promenady na odbijające się w lustrze wody wieżowce robi swoje. Swoje robi też wycieczka łodzią turystyczną, ponieważ Bangkok wieczorem to zupełnie inne miasto aniżeli za dnia. Resztę natomiast pozostawiam Waszej ocenie.
Więcej na temat Tajlandii znajdziesz w artykułach Półwysep Railay. Inny świat, Tajlandia – praktyczne informacje, Bangkok – miasto zbudowane z ruchu i hałasu, Słonie w Tajlandii, czyli jak słoń w składzie porcelany, Tajlandia Koh Jum – w poszukiwaniu utraconego raju oraz Tajlandia wyspa Phi Phi – impreza w raju.